Kilka lat temu, czego ślady są nawet w tym temacie, zainteresowałem się świadomym śnieniem. Trochę poczytałem, dość długo zapisywałem sny, próbowałem stosować różne techniki. Obecnie już tego nie robię, jednak od tamtego czasu, częściej lub rzadziej, zdarza mi się odzyskać świadomość podczas snu, a samych snów zapamiętuję o wiele więcej, pomimo tego, że już się nawet nie staram. Ogólnie bardzo polubiłem ten stan rzeczy, polecam każdemu, bo do tej pory "zmarnowane" godziny na sen, teraz stały się dla mnie ciekawym, pół-interaktywnym filmem-doświadczeniem, w żaden sposób nie męczonym i nie zobowiązującym, bo po chwili zwykle zapominanym. Nie wiem, jak to określić, ale to jest jak zwykły sen, tyle, że lepszy. Brzmi nieco groźne, ale to nie jest tak, że ciągle jestem świadomy i czuję się jakbym nie spał (można by zwariować...), a po prostu... Nie tylko śpię, ale i przy okazji śnię.
W każdym razie do tej pory zawsze odzyskiwałem świadomość już podczas snu, nieraz (na początku przygody głównie) zastosowanymi technikami testów rzeczywistości przeprowadzanymi na określony bodziec, teraz częściej "przypadkiem". Nigdy nie potrafiłem uzyskać pełnej kontroli nad snem, ten mi się "rozpadał" (ale nie tak, jak w tym znanym filmie), gubiłem się i traciłem kontrolę. Czasami po kilka razy przypominałem sobie, że to nadal sen. Ale wciąż było fajnie, wciąż można było poeksperymentować, doświadczyć czegoś fajnego. Ciekawostka: na początku najłatwiejszym sposobem, by się obudzić, było "umrzeć", niczym w Pałacu Snów, skoczyć w jakąś przepaść, wyjść na przeciw kogoś, kto chce nas zaatakować, generalnie doznać jakiegoś silnego bodźca, szoku. Teraz to już mniej działa, więc chyba organizm się przyzwyczaił i wie, że budzić się nie trzeba, prawie jak u mojej babci, gdzie spałem w pokoju z zegarem, wybijającym każdą pełną godzinę odpowiednią ilość razy (sic!) i każdą połówkę raz... Po kilku dniach ten, dość głośny, w nocy bardzo głośny, dźwięk przestaje być słyszalny. Teraz, by się obudzić, zwykle mocno skupiam się na jakiejś części ciała i staram się nią ruszyć, co wiąże się z...
Paraliżem sennym. Jest to chyba jedno z najciekawszych uczuć, którego każdy może doświadczyć niemal codziennie. Gdy pierwszy raz byłem świadomy i nie mogłem się w ogóle poruszyć, to nie tyle przestraszyłem się, bo czytałem o tym zjawisku przecież i wiedziałem, że jest całkowicie normalne, co... Hm, no nie wiem jak to określić nawet. Zląkłem jakby, choć to też złe słowo. To jest uczucie, jakie mamy, gdy doświadczamy czegoś bardzo intensywnego, bardzo odmiennego od wszystkiego, co do tej pory poznaliśmy. Lekko przerażające, mimo, że zdajemy sobie sprawę z braku powodu do strachu. Po prostu leżysz sobie i mimo chęci i wysiłku, nie możesz poruszyć żadnym mięśniem. Handluj z tym . A było to już po "skończeniu" zabawy ze świadomym snem na poważnie, potem doznałem paraliżu jeszcze co najmniej kilkukrotnie, ale już znałem ten stan, choć wciąż był on nieco niepokojący.
No i w końcu dochodzimy do dzisiejszego dnia. Wróciłem po szkole do pokoju, a że byłem zmęczony, położyłem się i przeglądałem głupoty w internecie. Gdy poczułem senność, postanowiłem się zdrzemnąć, wcześniej nastawiając budzik na godzinę do przodu. W pewnym, dość późnym momencie zasypiania, ale jeszcze nie śpiąc, wróciła mi świadomość. I chyba automatycznie, jak podczas snu, nie pozwoliłem się sobie budzić do końca, tylko podtrzymywałem tę świadomość jak najdelikatniej, nie wybijając się z zasypiania/śnienia. To był stan już dość znany, taki świadomy półsen, w którym zdawałem sobie sprawę z leżenia w łóżku i jednocześnie moje myśli już formowały coś na kształt marzeń sennych. Ale to, co nastąpiło potem, było czymś totalnie odjechanym...
Omamy hipnagogiczne, lub po prostu hipnagogi. (tak to słowo zapamiętałem, ale w słowniku nie ma, natomiast na portalach tematycznych się pojawia) To coś na miarę wyżej opisanego paraliżu, jeśli chodzi o nietypowość doznania. Oczywiście sam paraliż również był obecny, ale nim się nie przejmowałem, bo go już znałem. Drugie zjawisko zaś było dla mnie zupełnie nowe. Prawda, też o tym czytałem wcześniej i nawet próbowałem zachować świadomość do tego momentu zasypiania, ale jak się okazuje, wcześniej mi się to nigdy nie udało. No i leżę sobie taki sparaliżowany, na granicy snu i jawy majaczą mi jakieś myśli, obrazy bardzo zbliżone do snów, a tu nagle jak się nie pojawią te hipnagogi! Nie sposób opisać tego zjawiska. Wszystkie definicje i tłumaczenia działają tylko w jedną stronę, zupełnie jak opisy mętów ciała szklistego albo doświadczenia psychodelicznego. Możesz czytać najdoskonalsze opisy i wyjaśnienia, ale to wszystko na nic, dopóki tego nie doświadczysz. Dopiero wtedy wspomniane opisy pozwalają jedynie stwierdzić, że to było to. Rozumiesz te opisy dzięki poznaniu zjawiska, a nie odwrotnie. Bardzo wyraźne obrazy, plamy, nic konkretnego, ale za to bardzo intensywne, przeistaczają się, przemieniają, tworzą i znikają... Do tego po chwili dochodzi ten dźwięk, jakby ucisk na uszach, szum, z którego wyłaniają się głosy (bo to próbuje mózg wychwycić, to zna), jakieś śmiechy, nie wiadomo cholera co, wszystko bardzo niekonkretne, a do tego nagle ciało zaczyna mi się skręcać, czuję, jak mięśnie w nogach i rękach mi się kurczą, mam wrażenie, że się zwijam... Nieodparte wrażenie, że noga powoli porusza się po łóżku, co raczej było nieprawdą, chociażby ze względu na paraliż senny, poza tym taki bodziec pewnie by mnie wybudził (ale do końca pewny to nadal nie jestem...). To było cholernie przerażające. Ale i cholernie fajne, bo w głowie mam "o, to te hipnagogi!". Już nie wiem dokładnie jak to było, ale bardzo możliwe, że ze dwa razy "cofałem" ten stan minimalnie się wybudzając, bo to było takie dziwne, takie nietypowe... Pamiętam, że szum w uszach przychodził co najmniej dwa razy, czyli tak jakby zaczynało się minimum dwa razy, a chyba w ogóle to trzy.
No i, załóżmy za tym trzecim razem, gdzie odczucie było najsilniejsze, w końcu zasnąłem, i doświadczyłem najciekawszego, najintensywniejszego świadomego snu do tej pory. Nie chodzi o tematykę, ale stan. Nie traciłem za bardzo kontroli, eksperymentowałem, udawało mi się trochę, ale nie do końca niestety, wpływać na świat, latać (!), potem spadać ()... Po prostu jedno wielkie łał. Było to wszystko tak bardzo odmienne od tego, co znałem do tej pory. Sen trwał bardzo długo, właśnie pewnie przez to, że nie traciłem kontroli, nie traciłem płynności. Potem zadzwonił budzik, a każda dziewięciominutowa drzemka była jak kolejna godzina tego szalonego snu. Gdy się w końcu obudziłem, byłem jeszcze w szoku przez kilkanaście kolejnych minut, to wszystko było tak realne, a zarazem tak dziwne, że... Świadomy sen świadomemu snu nierówny, zdecydowanie nie.
Oczywiście, niestety, samego snu już prawie w ogóle nie pamiętam. Bo tak działa mózg, zapamiętywanie snów to efekt uboczny, i szybko ta pamięć jest "wykasowywana".
W skrócie, dla ogarniających temat: Bawiłem się w LD kilka lat temu, ale do tej pory uzyskiwałem wyłącznie MILDa, a dzisiaj udał mi się WILD, a zasypiając miałem hipnagogi. Kosmos.
I wiem, że czytając takie dziwactwa można mieć wrażenie, że to jakaś bujda, parapsychologia, telekineza, wychodzenie z ciała i w ogóle. Sam, gdy pierwszy raz natrafiłem na ten temat, byłem sceptyczny, przeczytałem, ale nie przyjmowałem wszystkiego za pewnik ani też nic od razu nie odrzucałem. Bo brzmiało racjonalnie, w odróżnieniu od niektórych innych wynalazków jak przewidywanie przyszłości itd. Dopiero jednak, jak po kolei doświadczałem kolejnych stanów, miałem pewność, że można być świadomym snu, że można odczuć paraliż senny, w końcu dzisiaj, że hipnagogi rzeczywiście istnieją i są cholernie dziwne. I tak każdej nocy...
Trochę boję się dzisiaj zasypiać.