- Fran. - Julien zatrzymał się nagle, nie odwracając się jednak ku Hiszpanowi, dalej mając założone na siebie ramiona.
Moje ciało mnie rozrywa, a zasady czekają, by znów mną zawładnąć. Upadam i podnoszę się, z niczego nie mając wytchnienia, drobnostkami wyrywając się z chwil, gdy jest dobrze. Nie umiem stawić czoła cierpieniu, niekiedy delektując się nim. Pragnę, odsuwając się, uciekam, przybliżając. Niszczę budując, budując niszczę. Ale to ja. Nie oni. Nie Fran i Aleks. Ja...
- Jestem zjebany, Fran. Chyba wreszcie mam siłę to powiedzieć sobie wprost. Czuję, że nie chcę tego mówić, ale nie powinienem być ważny. Chyba nie tak. Nie, gdy ja tobie nie mogę dać bezpieczeństwa i chwili wytchnienia. Nie, gdy każę ci wybierać i zmuszać do zmian, myśląc, że nas obu to jakoś wyzwoli. Nawet nie wiem z czego, Fran. Nawet nie wiem z czego, a ciągle to czuję. I wiem, że to niewłaściwe.
Chwila ciszy.
- Zależy mi na tobie, Fran. I dlatego martwię się, że przy mnie będziesz jak to drzewo, które teraz jest niesione wiatrem jako pył. I bardzo nie chcę tego dla ciebie. Nie, gdy te momenty są tak częste.