Julien, dużo się teraz dzieje, może część z tego jest dziwna, ale to co się dzieje w tobie nie jest dziwne... chyba u każdego przychodzi taki moment, że nagle nie wiedzą kim są, kim byli dokąd zmierzają, dokąd mają zmierzać, dokąd chcą... chyba...? Nic jednak z tego nie powiedział, tylko ruszył naprzód.
Trzymał się blisko półprzezroczystej ściany, cały czas mając ją z lewej strony. Nie zdawała się mieć końca, a też... chyba trochę zakręcała? Podzielił się tym spostrzeżeniem z Julienem, ten jednak nie był w tym momencie w nastroju na naukowe dociekania na temat ściany, bariery? Nie wiedział nawet do końca jak to nazwać. Idąc starał się trochę eksperymentować, kopał i rzucał kamyczkami w barierę, te się po prostu odbijały jak od zwykłej ściany. Kiedyś trzeba to będzie dokładniej sprawdzić, ale teraz przede wszystkim klasztor.
Szli w ciszy, czasem tylko mówiąc coś o drodze lub barierze. Po dłuższej chwili doszli do skraju lasu. Dalej ciągnęły się pola. Jak się przyjrzał, mógł stamtąd już dojrzeć wieżyczkę klasztoru.
- Powinniśmy chyba iść skrajem lasu, albo trochę głębiej, tak na wszelki wypadek. Na polach będzie nas widać jak na dłoni - zasugerował. Julien tylko pokiwał głową. To otwarcie się sprzed prawie godziny nie pomagało na skupienie się teraz na ich misji. Ewidentnie obaj o tym myśleli, ale żaden nie wiedział jak, albo czy wracać do tematu. Weszli z powrotem do lasu, teraz jednak trzymali się całkiem blisko krańcu lasu, bo wcześniej zdołali jakimś cudem skręcić na północ, zamiast trzymać się blisko drogi.
***
Po kolejnej około godzinie znów doszli do skraju lasu. Klasztor był tylko ze dwieście metrów od nich, a też nie było innej trasy, gdzie mogliby się lepiej kryć w drzewach. Starając się nie robić za dużo hałasu skierowali się do klasztoru, starając kryć się przed kimkolwiek kto mógłby wyglądać z okien klasztoru. Obeszli dookoła budynek szukając jakiś alternatywnych wejść i starając opracować się jakiś plan. Coś jednak ten plan się nie kleił. Przecież nie wiedzieli jak klasztor wygląda od środka, nie wiedzieli nawet czego lub kogo się tam spodziewać, a przecież wystarczyło, żeby jedna osoba ich zobaczyła, a nawet jakby ich nie złapali, to coś mogłoby się stać Poli... im wszystkim.
Po obejściu całego klasztoru skierowali się z powrotem ku jakimś krzakom przy dziedzińcu by schować się i obmyśleć dalsze kroki. Wtem jego uwagę zwrócił chrzęst żwiru. Fuck, zobaczą nas. Zwrócił się w kierunku dźwięku, zamiast jakiejś patrolującej zakonnicy ujrzał dwie. Zdawały się kogoś wlec.
Nie Nie Nie Nie
Pierwsze co zobaczył to ciągnące się po ziemi martensy, ledwo utrzymujące się na stopach właścicielki. Potem
jego wzrok znalazł się na rudej burzy włosów, tylko że... jej głowa bezwładnie zwisała w dół.
Nie Nie Nie Nie
Stanął jak wryty, mógłby przysiąc, że jego serce także stanęło. Co te kurwie jej zrobiły? Ona... przecież nawet nie może stać. *****, nic z tym nie zrobiłem, tylko gubiłem się po lesie z Julienem... a ona... nawet nie wiem przez co przeszła. Czemu to się dzieje? *****, nie rozumiem, CZEMU TO SIĘ DZIEJE.
Zakonnice wrzuciły Polę do samochodu jak worek kartofli, a następnie same zaczęły wsiadać do samochodu, odpalać silnik.
Zrób coś.
Zrób coś.
Zrób coś!
Zrób COŚ!
ZRÓB COŚ!
Puścił się biegiem za samochodem. Być może Julien próbował go powstrzymać, może za nim krzyczał, może starał się go powstrzymać siłą. Nie wiedział. Wszystko co się liczyło to Pola. Pola i wyrwanie jej z łap tych psychopatów, pojebów. Żwir głośno chrzęścił pod jego nogami.
Już myślał, że zdoła dobiec do samochodu, zatrzymać go, cokolwiek zrobić, jakkolwiek.
pięćdziesiąt metrów
czterdzieści metrów
Silnik zawarczał. Chyba poczuł zapach benzyny.
trzydzieści metrów
Koła zachrzęściły na żwirze, wyrzucając w powietrze salwę małych kamyczków. Chyba poczuł wiele małych rzeczy uderzających go po nogach.
dwadzieścia metrów
Samochód toczył się prosto w do bramy stale nabierając prędkości. Jego oddech przyśpieszył, ciało robiło swoje by pozwolić mu na ten bieg. Jeszcze mógł dogonić ten samochód, tylko te kilka metrów... Jego serce biło jak szalone, najwyraźniej już bijąca w dzwon adrenalina pobudziła już całe ciało. I tak czuł lekkie mrowienie w palcach,
piętnaście metrów...
piętnaście metrów...
piętnaście metrów...
dwadzieścia metrów
Jego oddech robił się coraz cięższy, łapał powietrze głośnymi haustami.
trzydzieści metrów
Odzywały się jego kolana jego mięśnie. Nie Nie Nie Nie
pięćdziesiąt metrów
Samochód nieubłaganie się oddalał. Jego ciało zgodnie śpiewało Nie Nie Nie Nie, ale przecież nie mógł się teraz zatrzymać. Nie mógł. Nie teraz.
Nie. Nie. Nie. Nie.
Zaczynało mu jednak brakować tchu. Nie mógł tak dalej biec. To było niemożliwe. Powoli zwalniał, jednak się nie zatrzymywał.