Czego ten nawiedzony dureń znowu ode mnie chce? Uniósł brew spoglądając na wąsatego Ślązaka.
- Tak?
Czego ten nawiedzony dureń znowu ode mnie chce? Uniósł brew spoglądając na wąsatego Ślązaka.
- Tak?
- No słuchaj pan. - Karol skrzyżował ręce, uważnie powstrzymując emocje, spokojne, choć gotowe na kolejną kłótnię. - Miałem... Wiem, co się dzieje z pana córką. Polą, tak?
Ziółkowski poderwał się od stolika.
- Co? Jak? Wszystko z nią w porządku?
Karol cofnął się o krok, zachował jednak swoją posturę.
Przynajmniej reaguje na swoje dziecko... Tylko czy z troski, czy z chęci świętego spokoju!
- Nie wiem czy wszystko z nią w porządku. - Westchnął. - Mój syn pojawił się przed barierą i w jego zeszycie widniało jej nazwisko. Chyba uciekli razem z tego obozu...
- Uciekli?! Znaczy błąkają się teraz zupełnie bez opieki? Cholera jasna, po kim ona jest taka narwana? Ale jest cała? Wie pan coś więcej? - nawet nie zdawał sobie sprawy, że mówił coraz szybciej i coraz głośniej.
Podeszła do nich kobieta, ze śpiącym niemowlęciem w chuście. Wyglądała jakby ostatniej nocy nie przespała ani chwili.
- Przepraszam panów bardzo, nie chciałam podsłuchiwać, ale mówicie tak głośno. Moja córka też jest na tym obozie, może wiedzą panowie co z nią? - Spojrzała na Karola oczami pełnymi nadziei - Nazywa się Maria Baranowska.
- Pan Damh. - Kiwnął głową mężczyzna, przybierając jednak zbolały wyraz twarzy. - Niestety nie odczytałem tego imienia i nazwiska z zeszytu, przepraszam. Był tam jakiś Aleks, Andrzej, Pola właśnie, ten od tej blondyny, Monika i Ida... Kurde, nie wiem co więcej... Na drugiej stronie minęło mi "potwory" ale co to znaczy? Nie wiem. - Twój syn zamienił się w płonący szkielet, debilu zajebany. Ale ta informacja chyba im się teraz nie przyda... - Julien jednak wyglądał na zdrowego, ale... To nie były jego ubrania. Ani tym bardziej zeszyt w Zyzgaka McQueena. Ani kolorowe soczewki. Więc chyba znaleźli jakieś schronienie i się tam zadomowili. - Bardziej niż u siebie w domu. Ale dobrze wiedzieć, że tak lubi eksperymentować ze stylem...
- Znaczy myśli pan, że włamali się komuś do domu? - Bartłomiej otworzył szeroko oczy, po czym westchnął ciężko i przesunął dłonią po twarzy - Nie trzeba było jej pozwalać włóczyć się po skłotach... No nic, najważniejsze, że są względnie bezpieczni. - Zastanawiał się chwilę - Cholera, w takim razie powinienem chyba wracać do Warszawy...
Jakby Ziółkowski nacisnął przycisk, wąsy Karola z siwych przeszły na lśniącą czerń, gdy jego oczy poszerzyły się w emocjach.
- No nie mów mi pan, kurwaa, że teraz pan odjedziesz. Co pan w ogóle wygaduje! Przepraszam panią, ale słyszy pani tego debila? Dzieci uciekają z obozu dla wariatów, szukają schronienia przez jakimiś "potworami", a on nie dość, że gaini swoje dziecko, to jeszcze nie chce na nie czekać? Pojebany!
- Jakimi ***** potworami? - Nie wytrzymał Ziółkowski - I nie praw mi kazań, Damh, bo chuja wiesz o naszej sytuacji. W szpitalu w Warszawie mam drugą córeczkę. Musiałeś kiedyś wybierać między jednym swoim dzieckiem a drugim? Nie? To zamknij mordę. Poli tu i tak nie jestem w stanie pomóc, przyjadę jak sytuacja się zmieni.
Ostatnio edytowane przez mimbla.ocho ; 01-11-21 o 22:50
Mężczyzna zmierzył drugiego zimnym spojrzeniem, po czym westchnął przeciągle.
- Może gdyby znowu pojawiła się przy barierze i pana zobaczyła, to może inaczej by o panu pomyślała, gdy wszystko wróci do normy.
Mimo wszystko... Coś go zabolało. Drugie dziecko w szpitalu... Znacznie gorzej teraz to wszystko brzmiało. Tylko czy ten fakt powinien dewaluować sytuację nastolatków?
- Chce pan mój telefon? Nie mamy wysyłać innym wiadomości, ale jak już pan tu był to... Chyba na to pozwolą. - Spytał trochę innym głosem, na pewno trochę spokojniejszym.
Aktualnie 8 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 8 gości)