Moje zainteresowanie stopniowo wzrastało, chociaż ma początku momenty na plus i minus były gęsto wymieszane. Właściwie od zniknięcia Niki poziom był wyrównany. Nawiązanie do Mortena mi się podobało, dialogi Przyjaciele-Morten nie. Średnio spodobał mi się motyw, że Felix przełknął (genialne nawiązanie swoją drogą) wytłumaczenie z ust Neta, że
takiego szpiegowskiego psa można kupić w każdym sklepie ze szpiegowskimi psami i nie poddali od początku pod dyskusję kwestii ewentualnej współpracy Czarnych i Grafitowych. No właśnie, nawiązania... Było ich zaskakująco sporo, tak do poprzednich części, jak i do realnego świata (np. podany wyżej cytat, sama tematyka książki z wręcz bijącą wszem i wobec kwestią wychowawczą). I chyba właśnie było to
za dużo. O ile krytykowane tutaj parę razy użycie Wunrunga było spoko (szczególnie w połączeniu z rolą Laury, która w nic nie wierzyła), tak wiele innych było zbyt powierzchownych. Król Szczurów i jednozdaniowa wzmianka o Podwarszawie? Bardzo ważny motyw, bardzo słabo wykorzystany. Mnogość nawiązań sprawiała wrażenie, że to zbitka odgrzewanych kotletów, mimo że fabuła była dosyć oryginalna.
Niestety, zachowanie bohaterów było zbyt nieadekwatne do ich wieku. Przełknę, że pracowali i sami mieszkali w Londynie, ale kilkukrotny motyw Felixa-gimnazjalisty prowadzącego pierwszy raz samochód właściwie bez większych problemów, to coś nie tak. O ile mógł nikogo po drodze nie zabić, o tyle przy takiej jeździe nie wierzę, że ani razu mu nie zgasł
Humoru trochę brakowało - nie, że go nie było, był i to wcale nie taki zły, ale zdecydowanie za mało i nie było ani jednego takiego momentu do tarzania się ze śmiechu.
Największy niedosyt to oczywiście końcówka. Zabrakło chociażby definitywnego starcia z Mortenem, jakichś wstawek z programów telewizyjnych czy czegokolwiek. Ciach i koniec. To nie wyszło.