Zamieszczone przez
Rafał Kosik
Laura nigdy w życiu nie musiała pracować. Sprzątanie swojego pokoju się przecież nie liczy. Cóż, przybędzie jej nowe doświadczenie. Praca pokojówki chyba nie jest specjalnie trudna – posłać łóżko każdy umie.
Ubrali ją tu w fartuch, który co prawda bardziej wyglądał na kuchenny niż pokojówkowy, ale był wygodny, i nałożyli jej na głowę czapeczkę. Nie wyszłaby tak na ulicę, ale w hotelu to przecież norma. Potem powiedzieli jej, gdzie ma iść, czyli zapewne na zaplecze dla pokojówek, i tyle. Właściwie to się cieszyła z tej pracy, bo nawet jeśli się jej nie spodoba, potrwa to tylko kilka dni.
Korytarze i pomieszczenia w części niedostępnej dla gości nie były zbyt eleganckie, ale czuło się tu oddech wieków. Przynajmniej dwóch wieków, na ile Laura potrafiła to ocenić. Szła wzdłuż rzędów okien wychodzących na mały dziedziniec ze śmietnikiem. Okna, jak prawie wszystkie okna w Wielkiej Brytanii, otwierały się poprzez przesunięcie w górę, a warstwy białej farby na drewnie miały grubość chyba centymetra. Kinkiety, o tej porze zgaszone, przerobiono z gazowych na elektryczne. Wypłowiałe tapety, które miejscami się odklejały, pamiętały zapewne pierwszą wojnę światową.
Dwuskrzydłowe drzwi zaplecza uchyliły się, gdy Laura miała do nich jeszcze kilka metrów. A potem wyszedł przez nie kot. Kot był dziwny, miał małe łapki i mały, bardzo wydłużony pysk. No i ten ogon…
Laura wrzasnęła i wskoczyła na najbliższy parapet. Szczur przeszedł obok ze stoickim spokojem, jakby wrzeszczące pokojówki były dla niego widokiem powszednim. Zapewne były.
Dziewczyna wyjęła z kieszeni fartucha walkie-talkie i wcisnęła przycisk nadawania.
— Felix? Jesteś tam? Tu jest szczur!
Przez chwilę z głośnika wydobywały się szumy, po czym rozległ się głos Felixa:
— Tu jest więcej szczurów niż ludzi.
— Nie pocieszasz mnie.
— OK. Dziś jest o jednego mniej. Zajmę się tym.
Drzwi zaplecza otworzyły się i wychylił się przez nie niski Chińczyk, czy może Koreańczyk, w stroju kucharza.
— Ona krzyczała?
Laura obejrzała się przez ramię – szczur gdzieś się ulotnił.
— Potknęłam się i spadłam na parapet — powiedziała.
— Z podłogi na parapet?
— To było solidne potknięcie.
Zeskoczyła z parapetu i przeszła przez drzwi, które Azjata przytrzymał jej usłużnie.
Po drugiej stronie drzwi nie było zaplecza, lecz kuchnia. To wyjaśniało obecność szczura, ale…
— Chyba pomyliłam drzwi… — powiedziała.
— Nie, kuchnia jest tutaj. — Azjata nisko skinął głową i w ostatniej chwili powstrzymał się, żeby nie złożyć rąk jak do modlitwy. — Dobrze ona trafiła. Zaszczyt.
W kuchni były jeszcze dwie osoby: sześćdziesięcioletnia pulchna kobieta, która prawie na pewno była Brytyjką, i młoda Tajka, na oko w wieku Laury.
— To jest kuchnia? — upewniła się Laura, po czym zdała sobie sprawę z bezsensowności pytania. Spojrzała w dół, na swój fartuch. Teraz wydawało się to oczywiste – to był fartuch pomocy kuchennej, nie pokojówki! Net, coś ty nawypisywał w tym CV?! Westchnęła. Nie potrafiła zbyt dobrze gotować. Mogła zrobić sałatkę i jajecznicę. Choć z drugiej strony, to może być okazja, żeby się podszkolić. W końcu gotowanie jest ciekawsze od słania łóżek.
— Co mam robić? — zapytała.
Brytyjka i Tajka spojrzały na siebie.
— Chyba… — zaczęła kobieta. — Chyba trzeba ułożyć nowe menu.
— I kto ma to zrobić? — zapytała Laura.
Chińczyk stanął obok Brytyjki i Tajki i teraz cała ubrana na biało grupka gapiła się na nią, jakby oczekiwali, że zatańczy albo zaśpiewa.
Albo ułoży menu.
— Mam coś na czole? — Laura odwróciła się, żeby zobaczyć swoje odbicie w obudowie kuchennego wyciągu z polerowanej stali.
Na czole, a dokładniej na jej kucharskiej czapce widniał wyraźny napis „Chief”.