"Proście, a będzie Wam dane"
Ta daaam! Miłego czytania. Mówcie jak się podoba.
- Żartujesz sobie – Tony patrzył na nią tak, jakby powiedziała coś kompletnie bez sensu, w typie tłumaczenia z marsjańskiego na ziemski w filmie „Marsjanie Atakują”. – Nie zapoznałaś się z konsekwencjami uruchomienia –
- Zapoznałam się – przerwała mu.
Alexia tylko siedziała na łóżku Tony’ego ze spuszczoną głową. Chłopak popatrzył uważnie na Nikę, po czym roześmiał się bez radości.
- Nie, jaja sobie robisz.
- Tak, strusie wielkanocne – odpowiedziała lekko zirytowana. – Jestem twoim dowódcą i równie dobrze mogłabym w ogóle z tobą tego nie omawiać. Nie mamy czasu teraz na ten temat dyskutować, rozumiesz?
- Dobrze – wyrzucił w górę ręce z rezygnacją. – Dobrze. Zapytajmy jej – wskazał dziewczynę na łóżku. - Lexi, wyperswaduj jej ten niedorzeczny pomysł – rzucił wciąż wpatrując się w przyjaciółkę z determinacją.
- Ona ma rację, Tony – powiedziała cicho, wciąż nie podnosząc oczu.
Oboje spojrzeli na nią jednocześnie całkowicie zdziwieni.
- Co?!
- Jej życie się nie zmieni, a może to uratować istnienie Laurze. Ataki będą się powtarzać. Jedynym rozwiązaniem jest procedura X24P5A.
Szokujące były nie tyle jej słowa, co spokój z jakim je wypowiadała. Nika skinęła jej głową w geście podziękowania, natomiast Tony potrzebował dłuższej chwili na zrozumienie tego, co właśnie się wydarzyło.
- Czekaj… - wymierzył palec w Alexię. – Czyli się z nią zgadzasz. Wiesz, że jest lekkomyślna i nawet nie ma dziewiętnastu lat? I że dopiero kierownictwo musi zaaprobować tę decyzję?
- Zaaprobowało – wtrąciła Nika.
- Nie z tobą – urwał gwałtownie i powoli przeniósł na nią wzrok. – Jak to zaaprobowało? Czy wyście wszyscy poszaleli? Lepiej się nie zbliżajcie, bo jeszcze się zarażę – uniósł ręce w obronnym geście. -Na cokolwiek chorujecie.
- W porządku, kiedy tu wrócimy, dostaniesz izolatkę – Nika zajęła się przeszukiwaniem szufladki w szafce nocnej. – Wkładamy lecterki i w drogę.
- Do tej pory nie wiem jak ktoś mógł wpaść na pomysł, żeby nazywać skórkowe uniformy lecterkami – rzucił Tony.
- To taki czarny humor – powiedziała Alexia, idąc w stronę drzwi. – W zawiązaniu do „milczenia owiec”.
- Wiem, Lexi – westchnął. – Ja tylko… - pokręcił głową. - Nieważne.
- Widzimy się za dziesięć minut w hangarze. Polecimy Eclipce 500. Michael już go przygotowuje, będzie pilotem – powiedziała Nika i wskazała Tony’emu mini drzwi do mini-łazienki.
Wziął swoją lecterkę i poszedł się przebrać. Alexia też skierowała się już do wyjścia.
- Zaczekaj – powiedziała Nika. Podeszła do niej i szepnęła – dziękuję, że mu nie powiedziałaś.
- Masz? – Zapytała Alexia ignorując podziękowania.
Nika kiwnęła głową i pokazała jej małą strzykawkę, którą chowała w dłoni. Rozeszły się bez słowa.
- To nie jest dobry pomysł. Ten pomysł sklasyfikowałbym nawet jako bardzo zły – narzekał Net.***
- Jeśli widzisz inne, lepsze rozwiązanie, chętnie posłucham – powiedział Felix z zaciętą miną.
Jechali czerwonym samochodem jego mamy z prędkością dla niego typową, czyli zdecydowanie za szybko. Nikt nie wpadł na pomysł, by w środku lasu ustawiać znaki z ograniczeniem prędkości, choć w tej sytuacji prawdopodobnie i tak na nic by się nie zdały.
- Felix, zabijesz nas. Słyszysz?
Chłopak nie odpowiedział, tylko rzucił okiem na GPS.
- Jeszcze kilometr.
Net westchnął i opadł na fotel czując, że mu słabo. Jednocześnie serce waliło zbyt mocno, jakby chciało być pewne, że przepompuje całą krew, jaką powinno, zanim jego właściciel dokończy żywota. Wizja czarnych folii na poboczu i zwiniętego w harmonijkę samochodu nienadającego się już nawet do kasacji, zdecydowanie motywowała do szybszych obrotów.
- Manfred, chcesz być dobrym synem i uratować ojcu życie? Powiedz, że się myliłeś.
- Nie, niestety nie. Informacja o miejscu pobytu Laury została potwierdzona. Nie rozumiem tylko, dlaczego nie zostawicie tego Wydziałowi Bezpieczeństwa.
- Nie zamierzam czekać czterech lat na ich porażkę – rzucił Felix i gwałtownie zatrzymał samochód. – Dojechaliśmy.
- Zastanów się jeszcze. Zamierzamy pożyczyć coś z Instytutu. Być może bezzwrotnie. Coś dużego i bardzo drogiego. – Net spojrzał błagalnie na przyjaciela.
Felix zamknął na chwilę oczy i wziął głęboki wdech.
- Stary, naprawdę nie chciałem tego robić, ale cię potrzebuję. Słuchaj mnie uważnie. Zadaj sobie jedno proste pytanie. – Głos mu się nieco załamał. – Co, jeśli ci sami ludzie porwali Nikę?
Net patrzył na niego uważnie. Nieco nachylił się w jego kierunku i zmarszczył brwi.
- Jest zaginiona, nie porwana – powiedział wolno. – Już zdążyłem pogodzić się z myślą, że nie żyje. Nikt jej nie porwał. Rozumiesz? Ona nie żyje. Zginęła w wypadku. I nie ma żadnego sposobu, by to zmienić.
Felix uciekł wzrokiem gdzieś w bok. W jego oczach odbiły się latarnie przed pałacykiem – częścią Instytutu. Wyraźnie bił się z myślami, kalkulował. Wiedział, że dawanie złudnej nadziei jest czymś strasznym. Jeśli jednak nie byłaby złudna, a można by ocalić istnienie…
- W noc po tym, kiedy nas wypuścili ze szpitala – odezwał się cicho, nie patrząc na przyjaciela – Laura miała taki sen. Śnił jej się ten wypadek. Mówiła coś o czarnych rękach, które wyciągały Nikę z samochodu. Była ranna i nieprzytomna, ale Laura twierdzi, że żyła. Próbowała ją zatrzymać w środku, ale tych rąk było za dużo. Jedna z nich zaczepiła paznokciem o jej szyję, rozcinając skórę. Potem poczuła ból w głowie i urwał jej się film. Ten sen powtarzał się parokrotnie.
Zapadła ciężka cisza. Nawet las jakby zamarł w oczekiwaniu, wiatr przestał szeleścić liśćmi, sowy i słowiki umilkły. Wydawało się, że czas ustał i mógłby nigdy nie zacząć biec na nowo.
- Felix?
Chłopak spojrzał ostrożnie na przyjaciela.
- Tak?
- Cz... Czy tylko mi się wydaje, czy Laura ma bliznę na szyi?
Felix zacisnął zęby i wbił wzrok w kierownicę.
- Nie, nie wydaje ci się.
Za oknem jedna z lamp zamrugała na pomarańczowo. Po chwili znów zaczęła świecić w pełni swych możliwości. Czas postanowił kontynuować swój maraton.
- Ok, idziemy – Net pchnął drzwi samochodu i wyszedł na żwirowy podjazd.
Felix poczuł się winny. Nie powinien był tego robić, jednak ludzie, którzy ratują życie bliskich, są zdolni do największych zbrodni. Gdyby powiedział mu coś takiego w czasach sprzed wypadku, ten by się wściekł, że nie raczył poinformować go wcześniej i zrobiłby wielką awanturę. Net przyjmujący takie ciosy na chłodno był… nieco niepokojący.
Wyjął kluczyki ze stacyjki i również wyszedł z samochodu. Wziął z kieszeni bluzy swoją starą elekrogitymację i zawiesił na szyi. Zamknął samochód, sprawdził, czy zrobił to dokładnie i ruszył do bocznego wejścia. Nie musiał się oglądać, i bez szelestu żwiru wiedziałby, że przyjaciel idzie za nim.
Dziewczyny w lecterkach wyglądały świetnie. Wszystkie. Ten uniform był lekki, przylegający do skóry ale i elastyczny, dopasowujący się do właściciela. Ponadto był tak skonstruowany, by dało się go szybko zdjąć i szybko włożyć. Na korpusie miał wbudowane coś w rodzaju kamizelki kuloodpornej, ale nowej generacji, tak, że nie przeszkadzało to w ruchach. Na łydkach, ramionach, po bokach i na wewnętrznej stronie ud miał kieszonki, przez co faceci wyglądali w tym jak snajperzy, a dziewczyny jak tajne agentki z komiksów. Ze schematu wyłamywały się tylko obuwiem. Nie nosiły wysokich szpilek, tylko płaskie buty ochraniające kostki i łydki, na gumowej podeszwie.***
Tony włożył do zapinanej na pasie kabury pistolet kalibru 12mm. Wszedł na pokład Eclipse 500. Na jednym z miejsc dla pasażerów już siedziała Alexia. Miała zamknięte oczy, głowę opartą o zagłówek, oddychała miarowo, ale nie spała. Uspokajała się. Robiła to przed każdą akcją. Musiała wyciszyć emocje, a dać sobą rządzić chłodnej logice. Nie mogła pozwolić ponieść się impulsom, odruchom.
Otworzyła oczy w chwilę przed tym, jak Nika weszła na pokład. Jej energia spłoszyła spokój i zdystansowanie Alexii. Przed nimi godzinny lot, zdąży ochłonąć. Wsadziła głowę do kokpitu pilota.
- Michael, wszystko gotowe?
- Tak, możemy lecieć– odpowiedział głos zza drzwi.
- Dobrze, ruszaj jak tylko otrzymasz pozwolenie na start.
Usiadła na pierwszym miejscu i zapięła pas. Wyjrzała przez małe okienko na mechaników i inżynierów krzątających się w hangarze. Ktoś przygotowywał awionetkę do kolejnego startu. Odwróciła wzrok. Miała awersję do awionetek.
Poczuła, że samolot drgnął. Wylot na wprost nich otworzył się. Usłyszała krótki komunikat z kabiny pilota, po czym Eclipse 500 wyjechał na powierzchnię, z każdą sekundą zwiększając prędkość. Na właściwym pasie startowym poruszał się już tak szybko, że powietrze samo powinno go unieść. Wzbili się w górę. Nika wyjęła z kieszonki cukierka i zaczęła szybko ssać, by zmniejszyć ból głowy i uszu spowodowany bardzo szybką zmianą ciśnienia. Ponownie wyjrzała przez okienko. Zobaczyła światła Warszawy. Czarną plamę oznaczającą las. Przyłożyła dłoń do szybki. Była na powierzchni po praz pierwszy od czterech lat. Gdyby to stało się w dzień, szok mógłby być zbyt duży. Teraz powinna skupić się na zadaniu.
Po kilku minutach Michael ustabilizował lot. Odwróciła się do Tony’ego i Alexii.
- Powtórzę plan.
Gregory James Patel poprawił koszulę wystającą spod marynarki i odetchnął cicho. Z szyi ściągnął kluczyk na zawieszce i włożył go do zamka. Musiał poprawić, kluczyk był bardzo skomplikowany, tak, że nie dałoby rady otworzyć drzwi, na przykład wsuwką lub drutem. Usłyszał znajome kliknięcie i przekręcił ostrożnie gałkę.***
Pokój był ciemny, rozświetlał go jedynie blask księżyca. W chłodnym powietrzu czuć było sól morską. Zasłony powiewały przy otwartym szeroko oknie. Na ułamek sekundy serce podeszło mu w okolicę trzeciego migdałka, ale nie, ona nie wyskoczyła. Siedziała w łóżku z podkulonymi kolanami, przykryta kołdrą. Światło odbijało się w jej oczach. W jakiś sposób wyczuwał jej strach. Zamknął za sobą drzwi i pstryknął włącznik światła. Dopiero teraz mógł zobaczyć jej krwistoczerwone włosy, wyraźnie odcinające się na tle eleganckiego pokoju w stonowanych barwach. Nie poruszyła się, tylko wodziła za nim dużymi oczami. Pomyślał, że jest ładna, prawdopodobnie podobała się wielu chłopakom. Gdyby jednak chciał mieć w domu kolejną ładną dziewczynę nie zadawałby sobie tyle trudu. Chodziło konkretnie o nią.
- Dobry wieczór, moja droga – odezwał się łagodnie po angielsku siadając w fotelu obok łóżka. – Mam nadzieję, że podróż nie była dla ciebie zbyt wyczerpująca.
- Kim jesteś? – Zapytała nieufnie.
- Nazywam się Gregory James Patel, jestem właścicielem tej posiadłości, z zamiłowania naukowcem. Nie bój się, nic ci tu nie grozi, naprawdę. Dopilnuję, byś była traktowana jak prawdziwa księżniczka – uśmiechnął się do niej delikatnie. – Powiedz, jak ci na imię?
Patrzyła na niego intensywnie.
- Dlaczego mnie pan porwał?
- Odpowiem na twoje pytanie, ale kultura wymaga, byś najpierw ty odpowiedziała na moje.
Westchnęła. Poddała się, jest jego, choć wciąż nie czuła się tu bezpiecznie. Trudno, przywyknie.
- Laura. Na imię mam Laura. Teraz moja kolej.
Uśmiechnął się szerzej, jak wujek, który próbuje przekonać siostrzenicę, że szczepionka może i trochę boli, ale chroni przed bardzo groźnymi chorobami.
- Z tego, co mi wiadomo, jesteś bardzo dobrą i nad wyraz zdolną dziewczyną. Masz niezwykły umysł. Jeśli wykorzystywałabyś go w pełni, mogłabyś zrobić wiele dobrego dla ludzkości.
- Okay – uniosła ręce w obronnym geście. – Nie wiem, co pan brał, ale wolę porozmawiać kiedy już pan wytrzeźwieje.
- Och, moja droga, skąd ten niemądry pomysł?
- Nie mam bladego pojęcia o czym pan mówi. Wiem natomiast, że moja rodzina bardzo się o mnie niepokoi. Czy mogłabym skorzystać z telefonu i poinformować ją chociaż, że żyję? – Zapytała głosem mocnym, acz w granicach kultury.
Patel ułożył usta w dzióbek, zmarszczył brwi i spojrzał na nią z cynicznym współczuciem.
- Niestety, to nie będzie możliwe. Jeśli zadzwonisz, namierzą miejsce, w którym przebywasz. Twoja przeprowadzka mogłaby nie spodobać się pewnym ludziom i – rozłożył ręce – szczytny plan działania na rzecz nauki pójdzie w las. A mogłabyś tak się przysłużyć!
Laura coraz szerzej otwierała oczy. Poczuła, że ma problemy z oddychaniem. Mimo szeroko otwartego okna zrobiło się jej jakoś słabo.
- Czyli… Nigdy mnie pan stąd nie wypuści?
- No masz! – Klasnął w dłonie. – Skąd ci to przyszło do głowy, panienko? Oczywiście, że nie zostanie tu panienka na zawsze! Chyba nie posądza mnie panienka o tak nieludzkie zamiary.
- Więc kiedy mnie pan wypuści?
- W swoim czasie. Najpierw musi mi panienka zaprezentować swoje zdolności. Zrobimy niezbędne pomiary, badania. Spokojnie, nic się panience nie ma prawa tu stać. Jeśli tylko okaże się panienka pomocna, będzie tu żyła jak w raju.
- Z dala od rodziny i przyjaciół? Wiedząc – urwała na chwilę, czując jak w gardle rośnie jej wielka gula. – Wiedząc, że będą odchodzić od zmysłów? Jeśli będziecie na mnie przeprowadzać jakieś chore eksperymenty? To ma być raj?!
Obraz się jej zamazał, a na policzek spadła łza.
- Moja droga – dotknął jej ramienia, ale od razu mu się wyrwała. – Czasami trzeba się poświęcić. Jeśli los obdarzył cię niezwykłymi zdolnościami, nie można ich zaprzepaścić. Jesteś jednym przypadkiem na milion. Od lat prowadzę badania, ale jeszcze nigdy nie udało mi się poznać takiej osoby. Mogłabyś mi coś pokazać?
- Co? – Zapytała głucho.
Spojrzał na nią z wyczekiwaniem.
- Wie panienka, działanie z wykorzystaniem panienki zdolności.
- Nie mam bladego pojęcia o czym pan, do cholery, mówi!
- Oj, a miałem taką nadzieję na współpracę. Cóż – podniósł się z fotela. – Jest jeszcze jeden sposób, byś pokazała mi, co umiesz – jednym sprawnym ruchem ucisnął ją w okolicy karku. Widział przerażenie w jej oczach, gdy nie mogła poruszyć żadnym mięśniem. Z kieszonki marynarki wyciągnął strzykawkę z bladoniebieskim płynem. – To jest środek do pobudzania pewnego obszaru mózgu, konkretnie odpowiedzialnego za strach. Moi naukowcy ustalili, że panika najmocniej aktywuje wasze umiejętności. Dlatego, wybacz kochana, ale skoro inaczej się nie dogadamy… - Odbezpieczył igłę. Wbił ją w jej tętnicę na szyi i wprowadził płyn do krwioobiegu. – Nic ci się nie stanie. Tylko trochę się przestraszysz.
Puścił ją. Upadła na poduszki i gwałtownie zaczerpnęła powietrza, jak ryba wrzucona na powrót do wody. Podszedł do drzwi i otworzył je swoim małym kluczykiem.
- Przykro mi – powiedział jeszcze, napotykając jej spojrzenie.
Wyszedł, nieco zbyt mocno uderzając drzwiami o futrynę, dla pewności, że się zamknęły. Powiesił sznurek z kluczykiem na szyi i spokojnie odszedł do pokoju z monitoringiem, w którym zgromadzili się już naukowcy. Po kilku minutach z pokoju dziewczyny doszedł zduszony krzyk.