No, wreszcie się ruszyli... Za co serpa zbanowali tak w ogóle?
No, wreszcie się ruszyli... Za co serpa zbanowali tak w ogóle?
Za nieodpowiednie słownictwo. Nieważne.
Biedne dziecko matfizu
Czyli co? Można już pisać?
Nie wiem, czy będzie osobny wątek, ale rzeczywiście fajnie by było już zacząć...
Tak, chyba już czas zaczynać Raczej nie ma co robić osobnego tematu. To w końcu tylko cztery strony ustaleń przedwstępnych. Drobiazg. Startujcie tutaj.
Ostatnio edytowane przez FNiNFan ; 28-04-15 o 14:20
[Show must go on]
David Lee jak co rano ogarnął mieszkanie, pocałował matkę na pożegnanie, pogłaskał maleństwo w jej ramionach, wyprowadził siedmioletniego Roba do okolicznej szkoły, na którą o dziwo jego rodzinę było stać, po czym sam, razem z dwójką dwójką pozostałego rodzeństwa, którzy byli już na tyle dorośli, co by pomagać mu i rodzicom w zarabianiu na liczną przecież rodzinę, ruszył do pracy na okoliczną farmę. David nigdy do szkoły nie chodził, nigdy nie było na to środków, a do niedawna rodzina z trudem wiązała koniec z końcem... Jednak od dwóch lat, kiedy do intensywnej pracy dołączył się jego brat, Cooper, było ich stać nawet na zakup własnych świń, a od tego roku Rob poszedł do szkoły... Wydawało się, że wszystko idzie coraz lepiej i kiedyś może będzie ich stać na zakup własnego konia, o czym David marzył od dziecka. Na farmie, na której pracował mieli konie. Uczył się na nich jeździć. Praca na koniach była dużo łatwiejsza, jeśli chodzi o ujarzmienie krów, od tej na własnych nogach. Nie trzeba było się obawiać zdeptania przez rozjuszone zwierzęta.
Podczas, gdy David pilnował krów, Cooper i rok młodsza od niego Elisabeth, pilnowali świń. Lizzie za każdym razem denerwowała się na brudną sukienkę, gdy któraś ze świń ją ochlapała, aż w końcu Cooper zmusił ją do noszenia spodni. David zawsze patrzył na to z rozbawieniem.
Tego dnia jednak miał więcej roboty niż zwykle. Jedna z krów się ocieliła i musiał nadzorować przyjście na świat kopytnego maleństwa. Poszło sprawnie i właściciel, wypłacając pracownikom miesięczną pensję, dodał mu dodatkową premię. "Ostatnia przed igrzyskami" dodał cicho. Tak, następnego dnia miały się odbyć dożynki. Gdyby... Gdyby któreś z ich trojki zostało wybrane... Rodzice będą potrzebowali pieniędzy...
David nie przewidywał, że zostanie wybrany... Gdyby jednak tak się stało, Cooper, ten głupi dzieciak chciałby go zamienić... Tylko dlatego, że David za rok już nie startowałby w igrzyskach i mógł zapewnić rodzinie stałe utrzymanie... Jednak David wiedział, że Coopera zabito by zanim ten by się zorientował... A na to nie mógł by pozwolić. Cooper to przecież jeszcze dziecko... Pozostawało więc tylko trzymać kciuki... Że to nie z ich imieniem wyciągną losy.
Biedne dziecko matfizu
Veronica przeciągnęła się leniwie. Dziś kolejny nudny dzień… Szkoła, potem nauka i wreszcie czas na relaks. Zjadła śniadanie, sprawdziła książki w plecaku i wyszła.
Po wejściu do ponurego gmachu udręki uczniów poszła przywitać się z kumplami. Ku jej zdziwieniu nie dowcipkowali jak zwykle tylko ponuro rozmawiali przyciszonym głosem. Co jest? - zastanowiła się. Ach prawda, jutro Dożynki. Znowu zacznie się ta chora impreza. Ona sama nie denerwowała się szczególnie. Wśród iluśtam tysięcy nastolatków w Trójce ryzyko, że padnie akurat na nią było niewielkie. Tym bardziej, że część z nich zwiększała dodatkowo swoje szanse astrogalami. Zawsze lubiła tą zasadę. Oczywiście było to niesprawiedliwe i pogłębiało podziały społeczne, ale tak długo jak znajdowała się po tej lepszej stronie podziału, nie przeszkadzało jej to. Jej rodzina zarządzała jedną z większych fabryk dystryktu(i jedną z niewielu prywatnych) więc głównym zmartwieniem w domu nie było co do garnka włożyć, ale jak uniemożliwić konkurencji zdobycie lukratywnego kontraktu na produkcję urządzeń telekomunikacyjnych dla Kapitolu. Wiedziała jednak, że część jej przyjaciół nie ma tyle szczęścia i ich nazwiska pojawią się w maszynie losującej kilkanaście razy. No, ale szkoda czasu na te rozważania. I tak nie jest w stanie nic z tym zrobić, więc po co zatruwać sobie nastrój. Zwłaszcza, że miała inne troski. Zaczęły się lekcje. Najpierw nowy angielski[czy jak tam nazywa się język, którym mówią w Panem]. Nudy. Potem historia. Jeszcze większe nudy. Na co właściwie przedmiot, którego treść można streścić w zdaniu “Nasz kraj jest cudowny, ma chwalebną przeszłość, a rządowi winni jesteśmy dozgonną wdzięczność za to, że był łaskaw nad nami panować”.? Większość ludzi i tak przecież wie, że to propaganda, a reszcie można by to powiedzieć wprost. I tak by uwierzyli. Potem matematyka. No od razu lepiej. Wreszcie przedmiot, który jest uniwersalnie prawdziwy i nie zależy od tego co Ci Na Górze akurat sobie ubzdurają. Reszta lekcji upływa jej na praktycznych ćwiczeniach mających nauczyć młodzież zrozumienia techniki oraz poprawnej pracy w fabryce.
Po zakończeniu nauki wraca do domu na obiad i zamyka się w swoim pokoju z komputerem i kilkoma urządzeniami, przy których akurat grzebie. Tak, to jest dopeiro prawdziwa nauka. Przed wieczorem udaje jej się naprawić jedno, poprawić osiagi drugiego i kompletnie usmażyć trzecie ustrojstwo. No cóż, nikt nie jest doskonały. Otwiera okno, żeby przewietrzyć pokój z zapachu palonej izolacji i wychodzi się przebiec.
Stopniowo odpręża się biegnąc przez pola, lasy, łąki do wtóru reagge. Stara się regularnie uprawiać sport. Wiadomo, zdrowie, przyjemne z pożytecznym, lepsza sylwetka i takie tam. Po za tym zawsze jest też cicha myśl, że lepszy wygląd może wreszcie przyciągnie jakiegoś chłopaka. No, co? Pomarzyć zawsze miło…
[hmm trochę mi się to przeciągnęło. Wybaczcie]
United Flavour rządzi
[Im dłuższy post, tym lepiej ]
Biedne dziecko matfizu
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)