Ognista (Firelight)
by Sophie Jordan
Bukowy Las

Pomysł na przeczytanie tej książki pojawił się we mnie po przeczytaniu innego tytułu spod wydawnictwa Bukowy Las, Anielskiego Ognia. Chociaż miałam już mgliste pojęcie, na czym polegają opowieści o osamotnionych dziewczętach obdarowanych nadprzyrodzonymi mocami, od pierwszej strony miałam nadzieję na znalezienie w Ognistej czegoś oryginalnego; co pomogłoby mi zapamiętać tę książkę na tle innych tytułów. Czy opowiadanie o Jacindzie, ziejącej ogniem dragonce, spełniło te oczekiwania?
Przyznam otwarcie – nigdy nie ciągnęło mnie do babskiej literatury. Być może w wieku gimnazjalnym moja wiara w miłość od pierwszego wejrzenia, w przeznaczenie pomiędzy dwoma osobami i kotłujące się uczucia na widok tego jedynego, który spojrzał na mnie inaczej niż wszyscy, była jeszcze jako-tako obecna. Powiem więcej – ona dalej we mnie w niewielkim stopniu się krzesi. Jednak bynajmniej nie na tyle, abym mogła kupić każdą książkę opowiadającą o nastoletnich uczuciach, przepełnioną wyidealizowanymi “Edwardami” pozbawionymi wad, będących niczym postacie z anime. Czy świadczy to o tym, że jestem stara? Możliwe. Ale jednak jak sięgam pamięcią wstecz zawsze czułam wielkie uwielbienie do trudnych, niedoskonałych, brzydkich postaci.
Jeśli podzielacie moją opinię w tej kwestii… cóż, Ognista pewnie nie jest dla Was.
Moim głównym problemem z tą interesującą literaturą był chyba przede wszystkim wątek dwóch zakochanych w sobie protagonistów, nie mogących się tak naprawdę zdecydować, czego od życia chcą; jak to bywa często w życiu. Jednakże nie byłoby to dla mnie niczym nie do zniesienia gdyby nie fakt, że Sophie Jordan wykreowała obiekt zafascynowania swojej bohaterki jak owego klasycznego superbohatera z anime; odrobinkę starszy od pierwszorzędnej postaci chłopak, wysportowany, piękniejszy od wszystkiego, co bohaterka do tej pory widziała w swoim życiu; spokojny, lecz jakby gotowy do podjęcia odpowiedniego działania. Gdy przychodzi zaś co do czego, przyjmie on rolę tego przejętego młodzieńca nie mogącego pogodzić wymagań swojej rodziny z własnymi miłosnymi aspiracjami. Cała jego oś problemów jest efektownie odzwierciedlana na naszej tytułowej smoczycy. Oboje posiadają rodziny, które oczekują, by byli oni kimś innym niż naprawdę są. Oboje też mają tylko jednego rodzica, by główny wątek nie był “blokowany” innymi sprawami oraz oboje otaczani są krewnymi, z którymi prowadzą konflikt. Wiem, możecie się teraz ze mną kłócić, że de facto jest to efektowny rozkład fabuły. Ale jak efektownym może być coś, co daje się sprowadzić do banalnego szablonu, który nijak nie odzwierciedla się na rzeczywistości? W świecie, który mnie otacza, nigdzie nie ma tak idyllicznie skonstruowanych relacji międzyludzkich.
To jest jedna rzecz, przejdźmy teraz do samej budowy opowiadania. Poza tym, że przy każdej możliwej okazji autorka ze szczegółami opisuje nam uczucia, jakie rozpalają Jacindę na widok Willa (“chcę się przemienić, jego oczy są pięknie brązowe, na jego widok przeszywa mnie dreszcz” powtarzane do znudzenia średnio trzy razy na rozdział), książka niemalże nie opowiada o niczym szczególnym. Większość tekstu poświęcona jest sporom pomiędzy bohaterką a jej matką, jej przemyśleniom nad przyszłością, opuszczonym stadem i oczywiście pięknym chłopakiem oraz krótkim akcjom w szkole, domu lub gdzieś na terenie bądź obrzeżach miasta. Tutaj pojawia się temat równoległy do miłosnego; rozterki na temat porzucenia przez Jacindę stada, do którego to niby chce, niby nie chce wrócić zważywszy na Cassiana – despotycznego następcy samca alfa. Ten wątek, choć niezbyt pomyślnie skonstruowany, spodobał mi się, gdyż nadał postaci Jacindy dużo głębi. Nie jest to tylko zakochana w przystojnym myśliwym socjopatka, lecz postać posiadająca uzasadniony i niełatwy konflikt ze swoją matką. W miarę rozwoju książki odkrywane zostają przerażające tajemnice odnośnie korzeni bohaterki. Ogólnie sam spór pomiędzy Jacindą oraz “emerytowaną” smoczycą, u boku której się wychowała, naprawdę mnie porwał – do samego końca łamałam się nad nim i często stawiałam się w sytuacji obydwu postaci.
Niestety, poza epilogiem książki jest to chyba jedyna jej zaleta. Pomimo wartkiego, przejrzystego języka, całkiem przyzwoitych dialogów i interesującej koncepcji książki, wszystko tutaj wydaje mi się okropnie tandetne. Główny czarny charakter, Xander, jest okropnie nudny i nijaki, wykreowany byle jak, jakby umyślnie na przeciwieństwo Willa. Wszystko w rodzinie Willa, w rodzie myśliwych, których Jacinda powinna unikać, wydaje się niezwykle czarno-białe. Żadna postać drugoplanowa nie jest jakkolwiek staranniej rozwinięta. Przyjaciele i przeciwnicy ognioziejki i jej ukochanego są jak statyści w cieniu dwojga bohaterów dramatu; są jak tło, nad którym malarka kompletnie nie chciała w żaden sposób popracować. A w książce, która jest przede wszystkim romansidłem, działa to wyłącznie na niekorzyść całokształtu. Zamiast ciekawego, wielopoziomowego dzieła, mamy do czynienia z liniowym miłosnym gniotem, którego zakończenie (choć efektywnie zrealizowane) jest bardziej przewidywalne niż kolejne odcinki Klanu.
Podsumowując, moje odczucia wobec Ognistej są mieszane. Ogólnie rzecz ujmując – nie jest to zła książka. Nie żałuję tych wszystkich godzin spędzonych nad czytaniem perypetii smoczej bohaterki; mimo wszystko, daje się ona łatwo polubić. Może nawet z chęcią przeczytałabym kontynuację – Sophie Jordan zdaje się mieć naprawdę dużo potencjału pisarskiego. A czy będę w stanie przetrawić te wszystkie przymulające wątki miłosne zależy już tylko ode mnie...