Zamieszczone przez
Rafał Kosik
Net wyjął z kieszeni batonik, który kupił w charakterze prowiantu i zważył go w dłoni. Plan był taki, żeby zjeść go dokładnie w połowie podróży. Minęły może trzy sekundy, nim plan uległ zmianie. Net rozerwał papierek. Nie zdążył jednak odgryźć pierwszego kęsa, gdy otworzyły się drzwi i do przedziału wszedł wysoki i szczupły mężczyzna w zbyt obszernym szarym garniturze. Trzymał pod pachą wyrywającego się pieska rasy niewiadomoco. Prawdopodobnie był to york, ale dobrał się do niego ktoś okrutny, kto przyozdobił psa kolekcją czerwonych wstążeczek spinających sierść w liczne kitki. Przez to york wyglądał jak włochaty ukwiał.
— …bry — powiedział mężczyzna.
— …bry — odparł uprzejmie Net.
Facet spojrzał na półkę pod sufitem, potem na walczącego o wolność psa, na walizkę i znów na półkę. Było jasne, że jedną ręką nie włoży tam bagażu. Było również jasne, że jeżeli spróbuje użyć drugiej ręki, pies natychmiast czmychnie. Net czekał na to, co musiało nastąpić, czyli na prośbę o pomoc. Sam nie zamierzał się wyrywać. Mężczyzna zerknął na niego, znów na półkę, na walizkę i niespodziewanie zręcznie pociągnął ją do góry w ten sposób, że w okamgnieniu wylądowała precyzyjnie tam, gdzie miała się znaleźć.
Niestety po drodze zahaczyła o trzymany przez Neta batonik i posłała go wprost w szczelinę między fotelem przy oknie a ścianą.
Net popatrzył na pusty papierek, który został mu w dłoni, na szczelinę, na mężczyznę i znów na papierek. Powstrzymał się, żeby nie wykrzyknąć „Mój prowiant, człowieku!” i zacisnął tylko zęby. Facet przecież nawet nie zauważył, co zrobił, i dyskusja z nim nie mogła przynieść żadnego skutku, skoro corpus delicti leżał w wieloletnim brudzie za fotelami. Net udał więc, że interesuje go architektura Dworca Centralnego za oknem. Było to trudne.
Żongler jednej walizki wyjął z kieszeni bilet, popatrzył po numerkach nad fotelami i usiadł na na środkowym miejscu, na wprost Neta. Pies wbił w chłopaka spojrzenie wyłupiastych oczek i natychmiast zaczął warczeć. W jego wydaniu brzmiało to jak brzęczenie starej golarki.
— Ciupciulinek, stul pysk — powiedział cicho mężczyzna, a pies, o dziwo, się uspokoił i tylko oblizał z zakłopotaniem nosek.
Net wyjął telefon, żeby sprawdzić, czy nie przyszła żadna wiadomość od Felixa albo Niki. Niestety, nie było ani SMS-a, ani e-maila, ani niczego na fejsie, ani nawet wiadomości przez kodowany Net.com, czyli komunikator, którego autorem był sam Net (i z wrodzoną sobie skromnością nazwał program własnym imieniem).
(…)
Net zerknął na Ciupciulinka, który znów pokazywał małe ząbki. Obcy. Mały obcy, bo przecież psy tak nie wyglądają. Gdy Net zaczął rozważać, czy nie przesiąść się pod okno mimo numeru miejscówki, drzwi przedziału rozsunęły się i do środka weszły cztery zakonnice. Net aż zamrugał, żeby przestało mu się dwoić albo i czworzyć w oczach. Nie przestało.
— Niech będzie pochwalony — powiedziała pierwsza.
Net z wrażenia zapomniał, jaki jest prawidłowy odzew, i zamiast tego rzucił:
— Dobry wieczór.
Było to bez sensu, zważywszy wczesną godzinę.
Zakonnice włożyły na półki niewielkie torby podróżne i zajęły wszystkie wolne miejsca – te przy drzwiach i te przy oknie. Teraz rozkład pasażerów w przedziale wyglądał jeszcze bardziej idiotycznie. Żongler walizek też nie sprawiał wrażenia zadowolonego z tej sytuacji, a Ciupciulinek łypał podejrzliwie na nowe pasażerki.
Pociąg ruszył bez szarpnięcia, a zakonnice synchronicznie się przeżegnały i złożyły dłonie do modlitwy. Przedział wypełniło kwadrofoniczne mamrotanie. Net zamknął oczy. To będzie bardzo, bardzo długa podróż.