[ No to... Wybieram Dwójkę. Takoś jakoś przyzwyczajony jestem. Chris Goldman, lat 14. ]
- Dobry pomysł, szefie. Już sobie wyobrażam te nadwęglone ciała... - Rozmarzył się Benson.
[ No to... Wybieram Dwójkę. Takoś jakoś przyzwyczajony jestem. Chris Goldman, lat 14. ]
- Dobry pomysł, szefie. Już sobie wyobrażam te nadwęglone ciała... - Rozmarzył się Benson.
Dystrykt Czwarty
-Cześć Anne
Obok Anne na piasku usiadła wysoka, błękitnooka blondynka. Dziewczyna chwilę przyglądała się nowo przybyłej Mary.
-Coś cię trapi- stwierdziła
-Wybiorą mnie. Ja to wiem.
Anne wzruszyła ramionami. Wiedziała, że Mary ma duże skłonności do przesady i pesymizmu.
-Tak samo jak w tamtym roku wybrali cię jako przewodniczącą kółka plastycznego w szkole- no tak może nie najlepsze porównanie, uśmiechnęła się- Tylko w naszej wsi jest ponad sto dzieciaków.
Od dalszego ciągu narzekań znajomej uratował ją głos wołający zza drzew, które odgradzały dom McLeanów od nieustających, morskich podmuchów. Bąknęła coś o mamie wołającej na obiad i szybko usunęła się z widoku wyraźnie niezadowolonej Mary.
Chwilę potem stanęła przed małym, jasnym domem. Pchnęła rzeźbione drzwi i weszła do kuchni. Na stole stał już ciepły jeszcze obiad. Usiadła między młodszą o rok jedną z bliźniaczek, a starszym o dwa lata bratem. No tak. Znowu ryba na obiad. Mieszkanie w czwartym dystrykcie miało i swoje gorsze strony. Mianowicie kiedy mama nie mogła nic wymyślić na obiad robiła owoce morza. Po obiedzie zaczął padać deszcz, więc poszła do swojego pokoju i zatopiła się w lekturze.
W nocy obudziła się przestraszona. Za oknem wył wiatr a deszcz spływał po szybie strumieniami.
- To tylko zły sen. To tylko zły sen. To tylko zły sen...- wyskoczyła z łóżka i zaczęła chodzić wkoło.
Stanęła przed lustrem i uważnie się sobie przyjrzała. Niska, szczupła piętnastolatka. Ciemne włosy i oczy. Nic szczególnego. Pomimo pozorów była silna, doskonale pływała i w miarę dobrze rozpoznawała rośliny. Umiała też strzelać z procy, którą nawiasem mówiąc też potrafiła zrobić. Przypomniała sobie wybitą szybę znienawidzonej sąsiadki i uśmiechnęła się szyderczo. Ona nigdy nie dowiedziała się kto to zrobił. Tak, ale to nie wystarczy gdyby... STOP. Dostaję paranoi. To wina Mary i jej ględzenia. Położyła się do łóżka, a kilka minut później już spała.
Ostatnio edytowane przez Nubes ; 05-12-13 o 15:28
Ja sobie poczytam, bo życie jest krótkie.
Dystrykt 3
Wysoka zakapturzona postać z lekkością godną motyla, przedzierała się przez tłumy. Wysoko rozwinięty czarny rynek w dystrykcie 3, przyciągał tłumy klientów. Ludzie sprzedawali wszystko i kupowali wszystko co mogli. W końcu później tego nie będzie... Mimo bardzo rozwiniętej technologii żywność, leki i inne środki potrzebne do życia były prawie niedostępne dla mieszkańców.
Jednak Aya - bo to była ona - nie zwracała dzisiaj uwagi na produkty. Szukała kogoś.
Nagle podeszła do niej od tylu druga, ubrana w długi do ziemii, czarny płaszcz postać. Delikatnie dotknęła ramienia Aya'i. Killian odwróciła się spokojnie i uśmiechnęła.
- Więc jednak robimy interes?
"Życie jest zbyt poważne, by o nim poważnie mówić."
Oscar Wilde
[Mogę?]
- Czego potrzebujesz? - odezwał się przyciszony głos spod kaptura i maski.
"Odrzucam waszą rzeczywistość i zastępuję ją swoim własnym światem!."Adam Savage︻芫----
Panem, Dystrykt Siódmy
- No wracajżesz! Przecież nic ci nie zrobimy!
Akurat. Biegnie dalej nawet nie zaszczycając wzrokiem prześladowców. Dobiega do skraju wioski. Zagłębia się w las. Jest szybka, ale oni również. Niemal słyszy ich oddechy na karku…
I nagle słyszy krzyk. Jeden z chłopaków wisi do góry nogami na drzewie. Zaplątany w sidło. Następni pędzą za nim. Ona jednak zaczyna uważniej się przyglądać porośniętej mchem ziemi. Sznurki i druty. W całej okolicy. Sądząc z kolejnych krzyków cały teren pełen jest pułapek. Ostrożnie kieruje się przed siebie mijając je.
Czuje na ramieniu zimny uścisk. Odwraca się i widzi wyszczerzoną szyderczo twarz. Przygotowuje się na uderzenie. A ono następuje. Posyła chłopaka na ziemię, na kolejne pułapki. Ktoś łapie ją za rękę.
- Rusz się, musimy uciekać! – słyszy przy uchu dziewczęcy głos. Nie zastanawia się.
Jej wybawicielka z kocią gracją wdrapuje się na drzewo wspomagając się srebrnym toporkiem. Podaje jej dłoń, z czego chętnie korzysta. Po chwili obie pędzą po gałęziach. Idzie jej marnie, ale nieznajoma pomaga jej, niemal frunąc między konarami. W końcu zatrzymują się zasapane. W oddali rozbrzmiewają krzyki i przekleństwa. Dziewczyna śmieje się.
- Biedaczyska… Trzeba było nie wbiegać na cudzy teren – mówi
- To twoje dzieło?
- Nie – nieznajoma wzrusza ramionami wyraźnie zirytowana – Nieważne. W ogóle to nie powinniście być w szkole?
- A ty nie powinnaś?
- Zapytałam pierwsza.
- Jestem z domu komunalnego – wyznaje z nutką wstydu. Czeka na kpiny i wyśmianie, jak zawsze. Nic takiego nie następuje. Nieznajoma patrzy na nią uważnie, po czym uśmiecha się.
- Co powiesz na małą nauczkę dla tych tam? – pyta wskazując kierunek, z którego dochodzą krzyki
- Nauczkę?
- No, chyba nie powinni cię tak ganiać, nie? Znam teren, ale nie mogę zejść, bo na pewno na coś wpadnę. Ale ty widzisz co i jak. Współpracując może damy radę.
- Na pewno – kiwa głową – Ale… Dlaczego?
- Bo tak powiedziałam – ucina tamta – A teraz skacz za mną… Jak się w ogóle nazywasz?
- Grace Nevernight – szepcze nieśmiało
Nieznajoma odrzuca czarną grzywkę z czoła i wyciąga prawą dłoń.
- Jacqueline Hunt. Ale mów mi Jack.
Dźwięk dzwonka gwałtownie poderwał Grace do pionu. Przetarła oczy, spakowała swoje drobiazgi do plecaka i wymknęła się ze szkoły nie zwracając niczyjej uwagi. Jednak zamiast do ośrodka skierowała się do lasu. Jak co dzień. Po drodze zerwała kilka kwiatów.
Dotarła do małej, zarośniętej polanki. Słońce ledwie przebijało się przez gęste drzewa. Nieliczne promienie, które tu dotarły, odbijały się malowniczo od srebrnego, wbitego w ziemię topora. Grace zdjęła plecak, położyła go nieopodal, a sama podeszła i klęknęła przed bronią. Kwiaty sprzed kilku dni zdążyły już uschnąć, więc wyrzuciła je, a położyła świeże. Przejechała palcem między rączką toporka a rozwijającym się na nim powoli bluszczem. Do oczu znów napłynęły jej łzy. Przypomniała sobie zeszłoroczne Dożynki. To jak bardzo chciała się zgłosić. To jak nogi i głos odmówiły jej posłuszeństwa. To jak bała się nawet po raz ostatni odwiedzić najbliższą przyjaciółkę w Pałacu Sprawiedliwości. I potem… Igrzyska, następnie pogrzeb, Tournee i nagły zryw przeciw Strażnikom, który przypłaciła siniakami i tygodniową głodówką. Głupstwo w porównaniu z całą rodziną Huntów.
- Dziś Dożynki – powiedziała schrypniętym głosem – Ale wrócę. Cokolwiek by się nie stało.
Wstała, wzięła plecak i ruszyła do domu komunalnego.
Jeszcze nie wiedziała jak bardzo trudne będzie spełnienie obietnicy.
Ostatnio edytowane przez Kage-Sama ; 05-12-13 o 18:09 Powód: Nie daje się zedytować na bardziej czytelne. Sorry.
"Vive in umbra, utinam lucem creare"
"My, sadyści, wiemy jak bawić się bez małaWiemy jak katować, by ofiara zapłakałaTo jest ta cudowna krew
To jest nasz morderczy zewMamy noże, których nie ma nikt innyDo zabawy ogień i sznurNa pale nawlekamy niewinnych
[A nie miało być 3 dni przed?]
"Odrzucam waszą rzeczywistość i zastępuję ją swoim własnym światem!."Adam Savage︻芫----
Margaret obudziła się z okropnym uczuciem przerażenia. W pierwszej chwili nie wiedziała, dlaczego.
A potem przypomniała sobie o Dożynkach.
Spojrzała na zegar wiszący nad drzwiami jej pokoju. Szósta trzydzieści, a ona w ogóle nie czuła senności. Nie dzisiaj.
Cicho wstała z łóżka i poszła do kuchni. Zaparzyła sobie herbatę i usiadła przy stole, powoli ją pijąc i rozmyślając. Nikt jej w tym nie przeszkadzał, rodzice jeszcze spali.
- A może jednak miałabym jakąś szansę? - powiedziała do siebie. I tak wiedziała, że nie mogłaby wygrać Głodowych Igrzysk. Mimo że potrafiła posługiwać się nożem, nie była zbyt silna. Biegała przeciętnie, czyli na arenie za słabo.
- Spokojnie, nie wylosują cię. - usłyszała za sobą głos i odwróciła się. Zobaczyła swoją starszą siostrę, wysoką dziewiętnastolatkę o imieniu Victoria. Wyglądała jak starsza wersja Margaret: takie same rude, proste włosy, takie same duże, niebieskie oczy. Identyczna smukła sylwetka. - Masz dopiero trzy karteczki. Rachunek prawdopodobieństwa mówi sam za siebie.
To prawda, Margaret miała tylko czternaście lat i trzy karteczki. Nigdy nie musiała brać astragali.
- W zeszłym roku wylosowali dwunastolatkę - przypomniała jej.
Victoria tylko wzruszyła ramionami.
- I osiemnastolatka. Nie przejmuj się tak. - powiedziała i wyszła z kuchni.
Kilka godzin później
Cała rodzinka Russel - czyli matka,ojciec i dwie córki - zmierzała na plac. Pan Russel ubrany był w elegancką marynarkę, białą koszulę i równie eleganckie spodnie w kolorze czarnym. Pani Russel ubrała czerwoną suknię, zaś ich młodsze dziecko sukienkę niebieską. Starsze szło z nieszczęśliwą miną, bowiem miało na sobie ohydną w jego, a właściwie jej, mniemaniu białą bluzkę i żółtą spódnicę.
Margaret podeszła do stanowiska, przy którym zanotowywano obecności.
- Margaret Russel., czternaście lat.
Kobieta siedząca przy biurku odhaczyła coś na jednej z wielu kartek.
- Następny.
Rudowłosa poszłą ustawić się w sektorze czternastolatków. Odnalazła swoją przyjaciółkę Lavender.
- Życzę szczęścia. - powiedziała zamiast przywitania.
- Nawzajem. - odparła Lavender.
Dalszą rozmowę uniemożliwiły pierwsze dźwięki hymnu państwa. Stanęły na baczność i nie zmieniły tej pozycji, póki hymn się nie skończył. Potem burmistrz wygłosił mowę i nadeszła ta straszna chwila. Uśmiechnięta kobieta z Kapitolu, może trzydziestoletnia, podeszła do kuli z nazwiskami dziewczyn.
- Za chwilę poznamy tegorocznych szczęściarzy! - mówi radośnie,grzebiąc w kuli. W końcu wyjmuje mały kawałek papieru. Wygładza go, patrzy na niego i unosi brwi.
- Margaret Russel!
Nawet najmarniejszy kot jest arcydziełem - Leonardo da Vinci
[Tyle na ten temat, Efen ]
"Vive in umbra, utinam lucem creare"
"My, sadyści, wiemy jak bawić się bez małaWiemy jak katować, by ofiara zapłakałaTo jest ta cudowna krew
To jest nasz morderczy zewMamy noże, których nie ma nikt innyDo zabawy ogień i sznurNa pale nawlekamy niewinnych
[Nubes, dystrykt to jest właściwie jedno wielkie miasto ograniczające się do... No, jakiegoś terenu. Kage, Maliya, są 3 dni przed...]
- Doskonale... A tutaj zatrujemy wodę... - Zerknął na zegarek. - Benson, zwołaj ludzi, wracamy do willi na obiad. I obudź tego tutaj. - Kopnął leżącego na piasku Handlera.
^A to przez zasady na za dużą sygnaturę.
Kiedy trzy dni później zaczęły się dożynki, pewien cień siedział na drzewie i patrzył na scenę. Przypomniał mu się Tim... głupi Tim, który ratował jakiegoś głąba, a później został zdradzony.
Otrząsnął się. Słuchał. Patrzył.
- Zaczniemy od pań! Wylosowana zostaje...
"Odrzucam waszą rzeczywistość i zastępuję ją swoim własnym światem!."Adam Savage︻芫----
Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)