Przeszli cały korytarz na palcach, a towarzyszył temu dźwięk, jakby stepowali w kaloszach. Słychać było każde skrzypnięcie podeszwy, każde przesunięcie się Felixowego gadżetu w plecaku.
Gdy zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami, jakby spod ziemi dobiegł bulgot czy też warczenie, a echo oczywiście to powtórzyło. Przyjaciele odruchowo przygarbili się.
— To ja — wyjaśnił Net. — Burczy mi w brzuchu.
— … uchu… — powtórzyło echo.
— Nie możesz się powstrzymać? — zapytał Nika.
— … się trzymać…
— Kolacja była pięć godzin temu.
— … sześć godzin temu…
Felix schował do plecaka noktowizor, a zamiast niego zapalił latarkę w najbardziej energooszczędnym trybie, w jakim się dało. Prewencyjnie psiknął smarem na zawiasy i odczekał kilkanaście sekund, po czym wolno otworzył drzwi. Korytarz zakręcał pod kątem prostym. Z oddali dobiegał przyciszony śpiew. Słów nie dało się zrozumieć, ale z pewnością były to głosy kobiet.
— Zakonnica to prawie jak ksiądz — szepnął znów Net. — Chyba się nadaje do przepędzania demonów.
— … demonów…
— Śpiewają, nie słyszą nas. — Wzruszył ramionami, widząc spojrzenie Niki. — Myślicie, że wiedzą o kozołakach dookoła?
— … dookoła…
— Może dlatego śpiewają — podsunęła Nika. — Może ten śpiew to modlitwy.
— … dla Litwy…
— Jakby mi dookoła domu chodziły takie stwory, to bym zaczął od zamknięcia zamków.
— … zamków…
— Z jakiegoś powodu nie wchodzą do środka.
— … wychodka…
— Zaraz, a może to jak w tym kawale z plażą, na której nie ma rekinów, bo się boją krokodyli. Znacie? A, spaliłem… Chodzi o to, że może tu w środku siedzi coś gorszego. Zabunkrujmy się gdzieś do rana.
— … barana…