<
+ Odpowiedz w tym wątku
Pokaż wyniki od 1 do 3 z 3

Wątek: Avalon

  1. #1
    Zainspirowany FNiN Awatar Kolekcjoner dusz
    Dołączył
    Apr 2011
    Płeć
    Wiek
    26
    Posty
    162

    Domyślnie Avalon

    I Miasto Węży

    Obudziłem się. Przez chwilę z zamkniętymi oczami zastanawiałem się, co to mogło być.
    Jeśli ze snu wyrwał mnie trzask łamanej suchej gałązki lepiej uśpić czujność wroga i dalej
    pozostawać w bezruchu z zamkniętymi powiekami. Mijały minuty jednak żaden obcy dźwięk nie
    dochodził do moich uszu. Nagle uświadomiłem sobie, co mnie zbudziło. Moje nozdrza drażnił
    okropny zapach. Na pewno nie była to woń życia. Mieszanina siarki i rozkładających się części
    roślin zalegała w każdej niecce tej bezdusznej krainy. Teraz ten śmiertelny odór razem z mgłą
    podnosił się, a z rzadka padające promienie słońca jakby zachęcały gnijące sitowie do
    wydzielania jeszcze bardziej intensywnego zapachu. To nie mógł być piękny poranek.
    Z trudem otworzyłem zaropiałe powieki. Wyjąłem bełt z leżącej przy moim boku
    niewielkiej kuszy i zwolniłem spust. Przeciągnąłem się i spróbowałem rozprostować moje
    skostniałe dłonie i nogi. Przez te cholerne gnomy nie mogłem nawet rozpalić ogniska w nocy.
    Zresztą nie wiem, czy znalazłbym tutaj wystarczająco suche drewno. Zacząłem się zastanawiać,
    co w ogóle mnie przywiodło w te złowrogie strony. Legenda, bajania starej baby, a może mój
    własny obłęd? Od tygodnia już błąkam się po tych bagnach. Mój koń odmówił posłuszeństwa,
    gdy tylko poczuł woń błotnych rozlewisk. Musiałem puścić go luzem, a sam wybrać się pieszo.
    Dzisiaj mój żołądek pewnie nie pozwoliłby już drugi raz na podjęcie takiej decyzji. Od tych
    wszystkich korzonków i obleśnych stworzeń, które podobno są jadalne, można dostać szału.
    Żadnej kobiety i suchego kąta pod dachem w odległości siedmiu dni pieszo. Chyba jakoś inaczej
    wyobrażałem sobie koniec świata.
    Spakowałem wszystko do plecaka, przytroczyłem kuszę do pasa i wyruszyłem dalej.
    „Wężowi ludzie, też coś!” – pomyślałem. Dlaczego mieliby akurat urządzić sobie pielgrzymkę
    do Margonem? Znam kilka przyjemniejszych miejsc. Zresztą wszystkie są przyjemne, wszystkie
    z dala od tych bagien. Ostrożnie stąpając po grząskiej ścieżce snułem dalej moje rozważania.
    Przecież taka liczba ludzi nie może się zapaść pod ziemię. Zawsze jest jakiś handel, mało która
    wioska jest samowystarczalna. A nawet gdyby, to młodzi muszą się gdzieś wyszaleć, poznać
    nowe dziewczyny. Jak kamień w wodę. Wielki przywódca i ludzie, którzy ujarzmili węże.
    Zawsze mnie zastanawiało, jak to możliwe, że z niektórych śmiertelnych trucizn można wykonać
    lekarstwo. Widziałem parę osób ukąszonych przez jadowitego gada. Naprawdę żałosny widok i
    cała ta powolna agonia. Nie wiem, czy pozwoliłbym leczyć siebie takim paskudztwem. Może
    warto podsumować fakty. Ludzie mówili o Palmazaku i kilkudziesięciu uchodźcach
    posiadających tylko podręczny bagaż, którzy przywędrowali w te strony jeszcze przed wojną
    magów. Myślę, że gnomy nie są na tyle inteligentne, ani nie mają takiej siły, by zgładzić bez
    pozostawienia śladu taką grupę ludzi. Choć szkielet, który odnalazłem wczoraj na pewno
    dowodził ich kunsztu w niesieniu rychłej śmierci. Kości były bielusieńkie, a spod obojczyka
    wystawał bełt, który tego nieszczęśnika przybił do drzewa. Czy to możliwe, że ci wężowi
    czarownicy znikli całkowicie po Wojnie Magów? Przecież wielu podkreślało ich zasługi przy
    dostarczaniu mikstur, opatrunków i leków. Jednak podobno odraza przed ich odmiennością
    przezwyciężyła nawet wdzięczność ludzi. Chyba nie mógłbym zaszyć się w takiej dziczy. Czy w
    ogóle ktoś był w stanie mieszkać w takim miejscu? Obejrzałem kilka małych wysepek pośrodku
    rozlewiska. Zdążyłem zobaczyć jeszcze ogromny ogon, pewnie równie ogromnego właściciela,
    który zsuwał się do wody. Lepiej oddalę się stąd czym prędzej. Nie natrafiłem pośród tych
    torfowisk na żadną wydeptaną mocniej ścieżkę, na jakikolwiek trop człowieka lub chociażby
    ślad jego zamierzchłej egzystencji. Zmęczony przysiadłem pod drzewem, którego korzenie wyglądały w miarę stabilnie. Na
    myśl przyszły mi legendy opowiadane przez różnych podróżników i bardów. Z tego, co
    pamiętałem uciekinierzy zajmowali się łowieniem węży i różnych innych jadowitych stworzeń,
    których jad był wykorzystywany w miksturach. Magowie bardzo chętnie zaopatrywali się u nich
    właśnie w te składniki. Wielowiekowa tradycja dała wężowym ludziom odporność na wiele
    jadów i trucizn, po części dlatego, że budowali zamknięte enklawy, a ich dzieci wybierały sobie
    małżonków z ich własnego ludu. Idea izolacji nie była najlepsza, byli często oskarżani o
    sprowadzanie klęsk żywiołowych. W końcu fala nienawiści zmuszała ich do opuszczenia swoich
    siedzib.
    Znalazł się tylko jeden przywódca, który poważył się na zjednoczenie łowców węży,
    zgromadzenie ich w jednym miejscu i wędrówkę ku lepszej przyszłości i miejscu, w którym już
    nigdy nikt im nie zagrozi. Jego imię brzmiało Palmazak. Różne źródła różnie go opisują, ale
    jedno jest pewne – miał charyzmę. Ludzie poszli za nim, choć właściwie nie wiedzieli dokąd.
    Częściowo byli przyzwyczajeni do koczowniczego trybu życia, przenosząc się z miejsca na
    miejsce w chwili, kiedy już miejscowi nie dawali im spokoju. Palmazak codziennie wysyłał
    kilku zwiadowców, którzy następnie powracali z wieściami na temat terenów leżących przed
    nimi. Niestety najczęściej przynosili oni złe wiadomości: o zamieszkałych terenach, pustyniach,
    miastach. Widzę oczami wyobraźni tą kawalkadę pełną wrzeszczących dzieci, udręczonych
    matek i zakurzonych twarzy mężczyzn. Wszyscy ci ludzie poruszali się w żółwim tempie ku
    południowym granicom Margonem. Podobno właśnie wtedy omijając łukiem Tuzmer i Thuzal
    natrafili na bagna. Nie wiem, czy ktokolwiek jest w stanie wyobrazić sobie desperację ludzi,
    którzy zamierzają zamieszkać pośród tych moczar. Przebywam tu dopiero od tygodnia, a już
    znienawidziłem je do reszty.
    Nie ma co gdybać. Pociągnąłem łyk z bukłaku z wodą. Ta też się kończy, trzeba wracać
    lub znaleźć jakieś czyste źródło, co będzie graniczyło z cudem w tym miejscu. Choć z drugiej
    strony drzew przybywa, jakbym zanurzał się bardzo powoli w gęstniejący las, a nad okolicą
    górują nieodległe szczyty. Wtem kątem oka coś zauważyłem. Błyskawicznie przysiadłem. Od
    kilku dni nie widziałem gnomów, ale zdawało mi się, że to było coś jakby błysk ostrza miecza.
    Mój umysł zaczął pracować na przyśpieszonych obrotach, poczułem, jak krew zaczyna szybciej
    krążyć w żyłach, a zmysły się wyostrzają. Przygotowałem kuszę i powoli posuwałem się w
    stronę miejsca, gdzie zauważyłem odblask. Broń gnomów nie należała do najlepiej
    wypolerowanej, ale trzeba mieć się na baczności. Pojedynczych można ominąć lub zwieść, ale z
    grupą już nie będzie tak łatwo. Stawiałem kroki bardzo uważnie, by grząskie trawy nie
    wydawały żadnych dźwięków, co jakiś czas przystając i nasłuchując. Zdawało mi się, że mam
    przed sobą niewielką polanę, kiedy doszedł mnie jakiś dziwny odgłos. Coś jakby chlupanie
    wody i... śpiew? Skrywając się w kępie krzaków wyjrzałem bardzo ostrożnie na polanę nie
    spuszczając palca ze spustu kuszy. Najpierw dostrzegłem chatę ze szklanymi oknami wykonaną
    z umiejętnie połączonych drzewnych bali. Zupełnie nie pasowała do szałasów gnomów, które
    gdzieniegdzie widywałem. To była zupełnie inna estetyka. Najbardziej zdziwiła mnie osoba,
    która stała nad brzegiem niewielkiego bajorka i używając tarki prała jakieś rzeczy. Piękna,
    młoda kobieta pochylała się głęboko nad wodą, a rozchełstana koszula ukazywała jej kuszący
    dekolt i kształtne piersi. To właśnie ona nuciła jakąś rzewną melodię. Powoli wyprostowałem się
    nie spuszczając oka z tego pięknego zjawiska. Kobieta najwyraźniej nie zdawała sobie sprawy z
    mojej obecności dalej spokojnie oddając się codziennym czynnościom. W pewnej chwili
    wyprostowała się, jakby chciała dać odpocząć swojemu kręgosłupowi i zobaczyła mnie.
    Wyglądała przez chwilę na trochę oniemiałą. Nie wykonałem żadnego ruchu, lecz ona rzuciła
    pranie do wody i pobiegła szybko do domu zatrzaskując za sobą drzwi.
    Wydawało mi się, że przez chwilę mignęło mi coś zielonego w jej dekolcie. Te bagienne
    korzonki wyraźnie mi nie służą. Dopiero teraz rozejrzałem się po okolicy. Było widać ślady
    wycinki drzew i chyba jakieś doły, z których wybierano piasek lub żwir. Na wzgórzu
    zobaczyłem nagrobki. „Czyżby ci słynni wężowi ludzie właśnie tutaj żyli?”. A może to kolejna
    enklawa taka, jak Eder. Choć ta dziewczyna na rozbójniczkę mi nie wyglądała... Zacząłem
    powoli poruszać się brzegiem polany, mając za plecami las lub skały, obchodziłem drewnianą
    chatę i udawałem się w głąb czegoś, co coraz bardziej przypominało osadę. Spoza drzew
    wysuwały się dachy kolejnych domów postawionych bardzo gęsto. Widać było wydeptane
    ścieżki i ubitą drogę.
    Rozbroiłem kuszę i pomyślałem, że jeśli będę się tak skradał to pewnie zaraz ktoś mnie
    tutaj zastrzeli. Postanowiłem przejść środkiem. Idąc drogą widziałem kolejnych mieszkańców,
    którzy wychodzili na progi swoich domów. Każdy właściwie był zbudowany trochę inaczej -
    jedne były całkiem drewniane inne na podmurówkach, różniły się kryciem dachu. Były raczej
    niewielkie i gęsto rozstawione. Przyglądając się ukradkiem mieszkańcom nie miałem już
    żadnych wątpliwości. Niektórzy mieli żółte świdrujące oczy z wąskimi źrenicami, jak węże.
    Kilku miało na dłoni lub ramieniu łuski, jakby były częścią ich skóry. Posuwałem się powoli,
    jakby nigdy nic. Obserwatorów ciągle przybywało, dało się słyszeć ciche syczenie albo może
    wyobraźnia mnie ponosiła. Wtem mężczyzna w sile wieku zastąpił mi drogę. Przyjrzał mi się
    uważnie. Nagle zdałem sobie sprawę, że mogę nie znać języka, jakim oni się posługują. Skoro
    przybyli z oddali i żyją w izolacji to mogą używać narzecza, o którym nawet nie słyszałem.
    Pokazałem otwarte dłonie trzymając je z dala od przypasanej kuszy i krótkiego miecza.
    Chciałem pokazać, ze nie mam złych zamiarów. Mężczyzna przemówił niskim, wolnym od
    jakiegokolwiek akcentu głosem:
    - Witaj! Jestem Presztrek, miejscowy... hmm... przywódca. Chyba tak nazywacie tą funkcję.
    Dawno tu nikt nie dotarł. Wejdź do mojego domu. Porozmawiamy o celu twojej wizyty...
    - Jestem Trajnalok, łowca i mag. Przywiodła mnie tu ciekawość, ale nie pogardzę
    porządnym mięsnym posiłkiem...
    Ostatnio edytowane przez Kolekcjoner dusz ; 04-05-12 o 11:00

  2. #2
    Zafascynowany FNiN Awatar Y-oda
    Dołączył
    Aug 2011
    Płeć
    Wiek
    28
    Posty
    213

    Domyślnie Odp: Avalon

    Ha! Miałam trochę czasu na technice, więc tak jak obiecałam, tak przeczytałam. Niestety mam dziś dzień na krytykę więc prosze o niefochanie się to naprawdę niechcący
    Hmm może zacznę od dobrych stron:
    -Fajny pomysł, widać że masz wyobraźnię
    -bogaty zasób słownictwa i mało błędów jako takich
    -nie najgorsza narracja i poprowadzenie akcji, ale...

    Coś mi tu jednak nie pasuje.
    Narracja pierwszoosobowa ma tą zaletę, że możesz lepiej przedstawić charakter i odczucia głównego bohatera. Ale trzeba sie z tym liczyć, że wtedy powinieneś pisać prostszym językiem. Przy tak bogatym i górnolotnym sposobie mówienia ma się wrażenie, że bohater jest przemądrzały i gburowaty (jak taki ma być to sorry).
    Tego może nie było ale tak na przyszłość: lepiej napisać, że na polanie stoi sobie domek niż że go ujrzałEM, bo potem jeszcze trzeba napisać, że podszedłEM, zajrzałEM i wskoczyłEM... rozumiesz o co mi chodzi?
    Liczę, że będzie więcej informacji na temat świata przedstawionego
    I... Margonem?! What? Wiesz mówiłeś, że niczym się nie inspirowałeś, wierzę... ale wymyśl jakieś mniej popularne nazwy niż Avalon.
    Jedno zdanie mnie rozwaliło: " Wyglądała przez chwilę na trochę oniemiałą." LoooL Ale, że jak? Przetraconą szczękę miała i nie mogła jej zamknąć? No i : " mając za plecami las lub skały"- zdecyduj się, "z których wybierano piasek lub żwir."- na bagnie?

    Wybacz KD, lubię Cię, ale co do literatury jako takiej mam duże wymagania i mam dzień chama ;/.
    Pisz dalej i doskonal swoje umiejętności Weny życzę
    Czy abrakadabryczne elukubracje immanentnej negacji transcendentują nicość samą w sobie?
    NO I:
    Czy chaotyczne kombinacje efemerycznych pryncypiów są w stanie zdeterminować neutralną cywitatywę absolutnego relatywizmu immanentno-transcendentalnej solipsystycznej jaźni?

    Franciszek Fiszer

    http://yodastories.blogspot.com/

  3. #3
    Zaciekawiony FNiN
    Dołączył
    Dec 2011
    Płeć
    Wiek
    25
    Posty
    25

    Domyślnie Odp: Avalon

    myślałam że chodziło o "Avalon" książke napisaną przez Meg Cabot... (:

+ Odpowiedz w tym wątku

Informacje o wątku

Użytkownicy przeglądający ten wątek

Aktualnie 1 użytkownik(ów) przegląda ten wątek. (0 zarejestrowany(ch) oraz 1 gości)

     

Uprawnienia umieszczania postów

  • Nie możesz zakładać nowych tematów
  • Nie możesz pisać wiadomości
  • Nie możesz dodawać załączników
  • Nie możesz edytować swoich postów
Odwiedź nas na Google+!
wspiera nas:
©FNiN.eu 2006-2025. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Developed by: Hern.as

Strona korzysta z plików cookies. Jeśli nie chcesz,
by pliki cookies były zapisywane na Twoim dysku
zmień ustawienia swojej przeglądarki.
Rekomendacje: Quizado.com - Symulator Familiady, zorganizuj swoją własną Familiadę