VAT na książki
Znana od zawsze zasada, że w trudnych czasach trzeba redukować wydatki, a nie podnosić podatki, w Polsce nie obowiązuje. Z punktu widzenia państwa najprościej jest dowalić dodatkowy podatek spokojnym pracowitym żuczkom, które nie zrobią zadymy pod sejmem. Jednocześnie gigantyczna kasa jest pompowana w nierentowne przedsiębiorstwa państwowe. Z tamtych wydatków państwo nie może zrezygnować, bo związki zawodowe w tydzień zorganizują kilkutysięczną demonstrację.
By zmniejszać deficyt budżetowy, rząd zdecydował, że należy podnieść podatek VAT na książki. Teraz wynosi on 0%, czyli jakby go nie ma. Najbardziej prawdopodobna jest wersja, że VAT na książki od pierwszego stycznia 2011 r. będzie wynosił 5%. Sam podatek to wymóg EU, ale jego wysokość już nie. Wydaje się, że to nie dużo, ale te 5% w skali kilkudziesięciu tysięcy nakładu daje to sumę całkiem sporą. Wzrost podatku oznacza wzrost cen książek, więc i spadek czytelnictwa. Za spadkiem czytelnictwa w perspektywie kilku-kilkunastu lat idzie spadek poziomu kultury społeczeństwa. Ale kogo z rządzących dziś obchodzi, co się będzie działo za lat dziesięć?
Największym problemem nie jest nawet sam podatek, tylko o to, że nie wiadomo na pewno jakiej będzie wysokości, ani czy rzeczywiście zacznie obowiązywać od Nowego Roku. Nie wiadomo nawet, jak będzie miał wyglądać okres przejściowy dla książek wydrukowanych np. w listopadzie. Nic nie wiadomo, a ustawa (jeszcze przecież nie istniejąca) ma wejść w życie za dwa i pół miesiąca.
To przykład braku szacunku państwa do obywatela, do przedsiębiorcy. Ustawa o podwyżce podatku VAT od 1 stycznia 2011 powinna być przegłosowana co najmniej w połowie roku 2010, by wszyscy mieli czas na przygotowanie się do niej. W obecnej sytuacji wydawcy nie wiedzą, czy wydana przez nich książka w wyniku nieoczekiwanych zmian przepisów nie przyniesie straty zamiast zysku.
W związku z tym wydawnictwo Powergraph, jak i wiele innych wydawnictw, zdecydowało się przełożyć wszystkie premiery książkowe na pierwszy kwartał roku 2011.